Jan Krzysztof Piasecki - strona autorska

poezja     proza
WIERSZE JANA KRZYSZTOFA PIASECKIEGO Z KSIĄŻEK
"Z DALA OD WAS", "WIERSZE WYBRANE", "NIEPOSTRZEŻENIE SIĘ GAŚNIE", "TO TYLKO ŚLADY"
Copyright © by Jan Krzysztof Piasecki

 

Matko

Nie rozumiem -
nie nauczyłaś mnie przyjmować ludzi
do serca.
Za płotem byli obcy -
intruzi
a po naszej stronie tradycja po kądzieli,
wysoki płot, babcia wyrywa mlecze z trawnika,
dzieciństwo - książka
bezwiednie czytana bez przerwy.
Wszystko ma swoje miejsce -
nawet to pukanie na maszynie
i wszystko zostaje, pędzi w kosmos
przeszłość obraz za obrazem -
toczy się kołem, utrwala
w kostkach przeszłego czasu,
jak bulion rozpuszcza w pamięci.
Rozpacz.
Zapach dymu jesiennych ognisk.
Odchodzą ukochani,
zostaje przyszłość...

powrót na górę

 

(Na pustym placu...)

Na pustym placu pozostał bez fanfar
pozował lustrom kałuż i obłokom
ciągnącym szarą wstęgą deszczu za horyzont

Nad pustym placem wisiał niewysoko
Tłumy odeszły jak nadeszły - milcząc
wiatr dmuchnął zakołysał nim jak piórkiem
urwał go z liny i pędził przez plac
smagany deszczem papierowy tygrys...

powrót na górę

 

Stacja kolejki

Na peronie kolejki linowej
okucia nart i kijki
błyszczały w zimowym popołudniu grudnia.
Gdy ciężarówka pruła na narciarzy
w "Następnym do raju" Hłaski,
my czekaliśmy na wagonik.
Zawsze można było zejść z tarasu
wrócić do budynku stacji,
przeczekać przy herbacie śnieg i wiatr.
Oparty o filar nad przepaścią
patrzyłem na tych
co stali grupkami,
zapominali o zimie, czasie i wietrze,
rozgrzani ciepłem słów -
ja
zawiadowca tej góry
stroskana głowa
w kolejarskiej czapie.

powrót na górę

 

Dwie kobiety

Danuta: "Człowiek to najpiękniejsze zwierzę na świecie"
Danuta - Ruch oporu, studia na tajnych kompletach, Powstanie
Warszawskie. Obóz. Dokończenie medycyny w Edynburgu.
Opiekunka społeczna wśród amerykańskiej Polonii. Pisarka.
Drewniany dom na wzgórzu w USA, ktoś bliski, pies, książki,
maszyna do pisania.
"Przeżyłam życie godnie" - zapisuje w dzienniku.

Elżbieta: "Człowiek to okrutny ssak z patologicznie przerośniętym mózgiem"
Elżbieta - Ruch oporu, studia na tajnych kompletach, Powstanie
Warszawskie. Obóz. Dokończenie medycyny w Bolonii.
Repatriacja. Praca chirurga. Dom. Marzy o azylu pełnym koni.
Różne mieszkania różni przyjaciele. Praca. Według Magdy -
bardzo samotna kobieta. Drewniany dom pod lasem, dużo koni,
psy, koty. Już nie leczy.
"Przeżyłam życie godnie" - mówi do syna.

Danka i Ela -
jak kiedyś w dziecięcym teatrzyku -
podtrzymują niebo gwiaździste
na dwóch krańcach naszego świata.

powrót na górę

 

(Za moim oknem...)

Za moim oknem galopują konie
cieszy mnie zieleń tegorocznych traw
lecz co oznacza czarna chusta na twej głowie?

Za łąką las a dalej wioska, stajnie
i wielkie miasto dzisiaj niezwyczajnie
ciche - zakrywa gęsta, czarna mgła.

Płonę w potoku światła - jasna kula
toczona falą czasu w nieskończoność.
w otwartym oku nieba błyszczy łza.

powrót na górę

 

Podróż

Jaskrawe języki ognia z kominów rafinerii
a w lesie na zakręcie igły sosen muskają szyby wagonu,
jedziemy równym rytmem myśli i kół,
chłopiec w kącie marzy, że w ogródku będą maliny,
stara kobieta jedzie na cmentarz do syna,
kupi mu nowy nagrobek,
pisarz i ubek słuchają rozmowy urzędników, mrużą oczy,
pisarz uśmiecha się do dziecka,
ubek zamyśla się jak pisarz, układa raport.
ksiądz wcina kanapki,
patrzy przez okno na malejącą wieżę kościoła,
ja i ty, naprzeciwko siebie, rozkołysani,
staramy się nie dotknąć się kolanami,
przesadnie dla siebie uprzejmi zamieniamy się gazetami,
jedziemy wziąć rozwód.

powrót na górę

 

Na linie

Na linie
na linie
huśta się i buja
od ściany
do ściany
od drzewa
do drzewa
gdy w dole
to płacze
gdy w górze
to śpiewa
na linie
na linie
pętelka dojrzewa

powrót na górę

 

Dorastanie

Rano jest wizja - dla niej
wzlatujesz i upadasz.
Jest darowanie siebie
i przesuwanie granic.
Ona wybacza, czeka,
wciska się poprzez przesmyk,
wchodzi promieniem w otchłań
aby iskierką zjednać chaos piekła,
zapłonąć i przetrwać.

Chłodne potem masz serce.
Zamknięty w klatce otchłani
zaciskasz wizję w kulkę
ciężką jak świat.

Przesila się koła zamach
obroty równają tempo
I w południe powracasz
na wspólny trakt.

powrót na górę

 

(Wędrowałem tam z ojcem...)

Wędrowałem tam z ojcem przez moją młodość.
Zalew Soliny tam teraz jest.
Pod wielkim kamieniem ukryliśmy pieczęć naszą.
Woda ją teraz ogarnia.
Ku naszym śladom, biwakom, wędkarz z brzegu z Wołkowyi
                                                                                   spogląda.
Pójdę nad Solinę, popłynę łódką,
w dół przez wodę spojrzę na tajemnicę naszą.
Ojciec już tam jest - chodzi po połoninach podwodnych,
pieczęci pilnuje.

powrót na górę

 

Pełnia

Pełnia nad nami zawisła,
pełnia wiedzy bez granic.
W pełni lampą kwarcową wszystko jest oświetlone,
doświadcza się i pojmuje esencję z przyległościami,
jest zamiast tajemnicy brzuch otwarty w klinice,
pulsują oświetlone bebechy,
świeci dusza w słoju zamknięta,
chirurg myje ręce pod lampą.

Jak daleko można sięgnąć w pełni!
Ile więcej ogarnąć!
Przerażasz mnie pełnio, chcę znowu pół-śnić w poświacie
                                                                                tajemnicy.
Bez tajemnicy wszystko jest dozwolone,
człowiekowi nie wystarcza łono Ewy,
sięga do rdzenia gatunku,
majstruje we własnych genach.

Przyleci na odsiecz sroczka z koszykiem plag,
rozdzieli według objawienia Świętego Jana,
powrócą sny i tajemnice,
zamkną się brzuchy,
otworzą się księgi żywota.

powrót na górę

 

Wieżowiec/ Puławska

Z czternastego spoglądam.
Na dole szumi ulica,
ludzie idą otuleni w mgłę.
Miasto blokami stoi;
rzadko dach czerwony, podwórze, kamienica.
Park ściele się między domami.
W oddali wisi niewidoczny most.
I Las Kabacki zasłoniły smogi. Znam ten las -
odcinają zeń działki bogacze...
Ja lubię góry, dalekie widoki. Tam dusza odpoczywa,
oko smakuje przestrzenie...
I nawet to czternaste niech będzie.
Kiedyś mieszkałem w ciemnej kamienicy,
z czwartego wypatrywałem poezji w studni podwórza.
Tu na balkonie mocny wiatr uderza, ptaki kołują,
tu się zatrzymują górskie gołębie...
Jak tu trafiłem?
Nie wiedziałem nic o tym mieszkaniu. Teraz
blok mnie do nieba podsadza...
Ja, wszędzie obcy, na tej sztucznej górze
z betonu dzielonego na klatki dla ludzi
wiję na szczycie gniazdo - jak orzeł w niewoli.

powrót na górę

 

Tropiąc ptaki

Nad nami po horyzont stał dzwon szarego nieba.
Wissa meandrowała ku Biebrzy.
Przez mokre łąki, ku ujściu
szliśmy niosąc lornetki, kamery fotograficzne -
w bezbarwnych czapkach jesieni,
w lekkich szalikach mgiełki.
Przy ujściu Wissy, w bagnach korzeniły się krzewy -
nadzy strażnicy wody.
Gdyśmy wracali, słońce wyjrzało przez chmury
i ołowiana rzeczka na moment rozbłysła.
Potem znów poszarzały jej szerokie zakola,
trzciny, turzyce, młaki, trawy po horyzont.
Nad jedynym drzewem, ponad małym wzgórzem krążyły dwa jastrzębie -
widoczne przez lornetkę, chowały się w dali przed mym gołym okiem.
Była wśród nas dziewczyna jeszcze w wiośnie życia,
prosta, o oczach sarny.
Mówiłem z nią o ptakach.

powrót na górę


(Uczę się mieszkać na wsi...)


Uczę się mieszkać na wsi. Już przymrozki,
co robić do wiosny? Zapaść w sen zimowy,
przedtem wyjść do ogrodu, spojrzeć w oczy zimie,

Jakaś ty młoda  - wróciłaś z przeszłości,
w zmarzłej kałuży przyglądasz się sobie,
gdy ja stracony poranek poprawiam,
z tym samym błędem powracam co wtedy.

Co z nami będzie?
- To samo co kiedyś.

(Nowy rok...)

Nowy Rok na wsi w szronie i grudzie
z olszyny wypada wicher świszcze po strychu
mrozi ostrokrzewy przed domem. Rodzina daleko
Ewa nie przyjechała bośmy się bali.
Były tu bory potem wsie ludne wiatraki dwory parki,
teraz odludzie.
Jak rozbitek mieszkam na zielonej wyspie
na Wgórzach nad jeziorkami.
Noworoczne plany, zawrót głowy i sen.
Zbudź się bardzie porażki, odwróć losy,
nie pytaj jak, zapytaj dlaczego nie?


...

Kosy skaczą  po łące za oknem
jeden w żółtym dziobie gałązkę nosi.
Krzewy w wiosennej zieleni
stoją wśród drzew nagich.

My w odległych wioskach
nasyceni wczorajszym aktem.
W nocy spadał samolot, bolało serce.
Może to już nie pora
jesień zamieniać w wiosnę?


Spóźniona zima

Do połowy stycznia ni skrawka bieli
oziminy stęsknione śniegu
wiatr dmuchał od października
suszył ziemię, nasze głowy stroskane, napinał nerwy
zaklął deszcz, wysychały studnie.
Wreszcie Atlantyk wysunął język na wschód
nad Wzgórzami ronił deszcze, mokry śnieg
co zaraz się topił.
Mnie nie oszukasz, myślałem
uderzysz nagle zimo.
Przecinałem las. "Opał, opał" warczała piła.
"Uważaj, uważaj" świstał wicher, kładł podcięte
drzewa nie tak jak chciałem.
Uskakiwałem ratując życie.
Dwunastego jeszcze ciąłem,
po szarozielonej łące zwoziłem drzewo do stodoły.

Uderzyła w połowie stycznia.
Śnieżyce, lekka odwilż
wiatr się uspokoił, jeszcze dosypało
drzewa stały jak w baśni oblepione śniegiem.
Wschód natarł wielkim mrozem
zdmuchnął z drzew śnieżny lukier
minus piętnaście, dwadzieścia
trzyma, trzyma, niech trzyma!
Palę w piecu, za oknem biała łąka, sarny pod lasem
skrzeczy ptak, świeci zimne słońce
lodowaty wiatr hula.
Mówią ludzie: dobrze, że jesteś zimo
wymrozisz robaczki, wirusy
wystudzisz nam głowy
zahartujesz na przedwiośnie kapryśne.
Zima musi być.
Tylko róży pnącej nie okryłem
podmarznie jak co roku
okryta też przemarza
na wiosnę długie pędy mozolnie buduje
rzadko zakwita na Wzgórzach.



Impresja

Z
azdrosna Noc gasiła światło Poranka -
błądził po jej matniach
dłońmi smutku czarne mgły rozchylał
wschód słońca łowił w puste ramiona olszyn.

To Woda obudziła światło
łagodnie odbijała poświatę
Poranek rozbłysnął na tafli
Woda mieniła się w jego blasku
drżała pod dotykiem
zespoleni rodzili barwy, tworzyli pejzaże.

Wodo, wodo,
połączyłaś się z Porankiem w Impresję.



Sikorki na przedwiośniu

Dziobią i dziobią. Już się mnie nie boją.
Wiedzą, że jestem panem słoninek na sznurku
na czereśni i jabłoni.
Z góry taka dziobie, albo wisi główką w dół, huśta się
uczepiona słoninki na sznurku i dziobie.
Dzisiaj trzy pokłóciły się o miejsce, fruwały,
stroszyły piórka, podlatywały.
Dzięcioł usiadł na gałęzi, podfrunął, próbował,
wreszcie się uwiesił, poszarpał słoninkę.
Ale się nie najadł, za trudna pozycja.
Wczoraj siwiutka malutka przyfrunęła.
Inny gatunek? Na zmianę pogody?
Skórki tylko zostały, a one dziobią.
Sznurki same zostały. Dziobią powietrze.
W lodówce mam dwie słoninki.
W lodówce też dziobią, w nocy słyszę, spać nie mogę.
Co ja im jutro powieszę? Chyba kota.
Od rana dziobią w szybę.
Za oknem śnieg, roztopy, rozdzioby.
W głowie mi dziobie.
Oj, skończ się już ty zimne podlaskie przedwiośnie,
potrafisz ty wymęczyć, zadziobać.